W chłodny, ale jednocześnie bardzo pogodny dzień, 26 listopada, pojechaliśmy na wycieczkę do Wrocławia.
Naszą podróż zaczęliśmy rano, wyjechaliśmy z Kłodzka autobusem… Podróż sama w sobie była, z mojej perspektywy, dość nudna, siedzenie w maseczkach przez dwie godziny nie było najprzyjemniejszą czynnością, ale cóż…
We Wrocławiu odwiedziliśmy jarmark bożonarodzeniowy. Oczywiście było mnóstwo pomysłów, co chcemy kupić, zobaczyć i zjeść. I jak zwykle stanęło na tym, że poszliśmy do McDonalda. Po drodze zobaczyłam świetne stoisko ze świeczkami, ale stwierdziłam, że jak będziemy wracali, to sobie kupię jedną… Wyszliśmy z restauracji i nikt nie wiedział, gdzieś jesteśmy, co oznaczało, że nie wiemy, gdzie są moje wymarzone świeczki… Po 20 minutach szukania, udało się. Zakupiłam jedną i jeszcze chwilę pokręciliśmy się po jarmarku, po czym udaliśmy się w stronę Panoramy Racławickiej. Szliśmy tam około 20 minut, po drodze były zdjęcia, pogaduszki i integracja ze starszymi klasami. W końcu doszliśmy. Na początku było małe zamieszanie, bo nie potrafiliśmy się ustawić tak, jak pani przewodnik chciała. Po paru minutach – zachwyt, a potem – widać było, że już nas to troszkę zaczyna nudzić… Zaczęły się szeptania i chichoty. Potem było jeszcze pamiątkowe zdjęcie przy Muzeum Narodowym i wreszcie wizyta w Capitolu. Bilety na „Trzech muszkieterów” dostawaliśmy losowo, więc zaczęły się wymiany, tak aby wszyscy usiedli w swoim ulubionym towarzystwie. Spektakl się zaczął. Początek, według mnie, był troszkę nudny, ale później akcja się rozkręciła: romanse, morderstwa, otrucia i próbujący nad tym wszystkim zapanować nie trzej, ale właściwie czterej muszkieterowie – Atos, Portos, Aramis i D’Artagnan.
Po przedstawieniu wróciliśmy do autobusu i przyjechaliśmy, bez zbędnych przygód, do Kłodzka około 1 w nocy.
Wycieczka bardzo mi się podobała, chciałabym ją przeżyć jeszcze raz…
Patrycja Lorenz 1SLO